Po ślubie mojego młodszego syna, już następnego dnia zadzwoniła do mnie starsza synowa i powiedziała tyle przykrych rzeczy, że do dziś nie możemy z mężem dojść do siebie. Wyrzuciła nam, że kiedyś niczego nie daliśmy ich rodzinie, że przez nas ich dzieci wychowywały się bez ojca, bo on musiał jeździć za granicę, by zarobić na mieszkanie. A młodszemu — jak to określiła — wszystko podaliśmy na złotej tacy. Powiedziała, że tak nie wolno różnicować dzieci, i że jeśli już, powinniśmy przepisać na nich nasze mieszkanie. Nie „kiedyś”, nie „później”, tylko od razu

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, rodzinny czas, a ja nie mam w sercu spokoju. Od ponad dwóch i pół roku nie mamy kontaktu ze starszym synem i jego żoną. To bardzo trudne lata. Syn ma trzydzieści sześć lat, synowa trzydzieści pięć. Mieszkają osobno, mają dwójkę dzieci.

Wszystko zaczęło się, gdy młodszy syn postanowił się ożenić. Z mężem zrobiliśmy mu prezent — kupiliśmy im mieszkanie. Starszemu się to nie spodobało. A właściwie nie jemu, tylko jego żonie. Gdy oni brali ślub, sami nie mieliśmy pieniędzy. Zrobiliśmy wesele, ale to wszystko, na co było nas wtedy stać. Młodzi wynajmowali mieszkanie, potem, po kilku latach pracy i wyjazdów za granicę, kupili swoje — duże, trzypokojowe. Przez dziesięć lat nasze relacje były bardzo dobre, aż do momentu, gdy pojawiło się mieszkanie dla młodszego.

Nie planowaliśmy tego prezentu. Po prostu tak się złożyło — odziedziczyliśmy po teściowej stary dom, sprzedaliśmy go i postanowiliśmy za te pieniądze kupić coś nowego. A że młodszy akurat szykował się do ślubu i nie miał gdzie mieszkać, podarowaliśmy mu klucze w dniu wesela. Gdy starsza synowa to zobaczyła, wstała od stołu i wyszła z sali. Następnego dnia zadzwoniła i powiedziała wszystko, co leżało jej na sercu. Do dziś trudno nam to zapomnieć.

Powiedziała, że faworyzujemy młodszego, że zniszczyliśmy ich małżeństwo, bo syn musiał latami pracować za granicą, podczas gdy jego brat dostał wszystko gotowe. Zażądała, żebyśmy przepisali nasze mieszkanie na nich — i to natychmiast. Byłam zszokowana jej tonem i samym pomysłem. Oczywiście odmówiłam. Synowa rzuciła słuchawką i od tamtej pory nie rozmawia ani ze mną, ani z mężem. Zakazała też kontaktów dzieciom i mężowi.

Tęsknię za synem i wnukami tak bardzo, że aż boli. Zawsze byłam osobą ugodową, potrafiłam przeprosić, nawet jeśli nie byłam winna. Nie widzę w tym nic złego. Ale w tym przypadku naprawdę nie wiem, za co miałabym przepraszać. Może gdyby to zostało powiedziane inaczej, spokojniej — znaleźlibyśmy wspólne rozwiązanie.

Mój mąż jest bardzo urażony. Powtarza, że pierwszy się nie odezwie i mnie też zabrania. A ja chciałabym tylko zobaczyć naszego syna, usłyszeć jego głos — nie przez media społecznościowe, ale naprawdę. Każdego dnia modlę się o to, żebyśmy się wreszcie pogodzili.

Mąż uważa, że syn nas zdradził, żeby przypodobać się żonie, i nie potrafi mu tego wybaczyć. Mnie też jest ciężko, ale jestem gotowa na pojednanie. Wierzę, że przez te dwa i pół roku wszyscy wiele przemyśleliśmy — oni i my. Bardzo bym chciała, żebyśmy znowu byli rodziną.

Mój mąż jednak nie chce nawet słyszeć o spotkaniu z synową. Nie wiem, jak przełamać jego upór i dumę. Szukam argumentów, by go przekonać, żeby przepisał mieszkanie na starszego syna, skoro to jedyny warunek, pod którym synowa zgodzi się odnowić kontakt. Ale serce mi mówi, że prawdziwa rodzina nie powinna opierać się na takich „warunkach”.