– Przestań im pomagać, może w końcu wtedy dzieci docenią twoje starania – radzi mi moja przyjaciółka Anna, kiedy zobaczyła mnie bardzo zasmuconą. Mój nastrój popsuł się po tym, jak w dniu mojego jubileuszu nie dostałam od dzieci ani prezentów, ani nawet zwykłych życzeń. Nie złożyli mi życzeń, nawet nie zadzwonili – mimo że od kilku lat bardzo im pomagam finansowo. Euro ode mnie synowie chętnie przyjmują, ale jakoś nie mają ochoty na rozmowę z mamą

Moje dzieci nawet nie złożyły mi życzeń urodzinowych, ale moje pieniądze zawsze chętnie przyjmują.

– Na twoim miejscu nic bym im nie wysyłała, skoro tacy są – radzi mi przyjaciółka.

Jest w jej słowach trochę prawdy, ale nie potrafię przestać pomagać, bo czuję się winna za to, jak postąpiłam kiedyś.

Ale, jak to mówią, zanim ocenisz człowieka, musisz przejść kawałek drogi w jego butach. Mojego życia nie można nazwać łatwym, dlatego wyjechałam do Szwecji do pracy, można nawet powiedzieć – uciekłam.

W młodym wieku zostałam sierotą, a moja ciotka zabrała mnie do siebie do innej wioski. Ale miała już czwórkę swoich dzieci, więc brakowało jej zarówno sił, jak i pieniędzy na siostrzenicę.

Nie miałam do niej żalu, wręcz przeciwnie – byłam wdzięczna, że mam jakąkolwiek rodzinę, a nie trafiłam do domu dziecka.

Ale często marzyłam o tym, że w końcu będę miała swój dom i własną rodzinę.

Wyszłam za mąż, ale własnego domu nigdy się nie doczekałam. Moje zamążpójście zaaranżowała ciotka – pewnego dnia przyszła do niej sąsiadka i zaczęła mówić, że dobrze by było, gdyby jej syn mi się oświadczył. Mówiła, że syn to poważny mężczyzna, dobry gospodarz, że mu się podobam, że będzie mi u nich dobrze, a poza tym będę mieszkać blisko ciotki i w każdej chwili będę mogła do niej wpaść.

Michał był ode mnie dużo starszy – aż o 12 lat. Rzeczywiście, był dobrym gospodarzem, ale ja go nie kochałam i nie potrafiłam pokochać nawet po tym, jak urodziło się nam troje dzieci.

Mieszkaliśmy razem z teściową, która starała się nie wtrącać w nasze życie, ale nigdy nie powiedziała mi dobrego słowa – tylko wymyślała mi kolejne obowiązki. A w gospodarstwie zawsze było dużo pracy.

Praca była u nas zawsze na pierwszym miejscu.

A jeśli coś nie szło po jej myśli, skarżyła się synowi, a ten od razu mnie strofował. Michał nigdy nie zastanawiał się, po czyjej stronie jest racja – zawsze stawał po stronie matki.

Tak właśnie żyliśmy. Całą swoją miłość oddawałam dzieciom, a do męża i jego matki po prostu się przyzwyczaiłam.

Kiedy dzieci dorosły i wyjechały z domu, zrozumiałam, że i ja muszę wyjechać – bo inaczej nigdy nie będę panią we własnym domu, a lata mijają jak woda.

Pojechałam do Szwecji, a teściowej i mężowi powiedziałam, że będę zarabiać na nowy dom.

Rzeczywiście, zarabiałam na nowy dom, ale postanowiłam, że będzie on tylko mój, a nie teściowej. Dlatego wszystkie zarobione pieniądze odkładałam i nic nie wysyłałam do domu.

Pierwsza zaczęła się skarżyć teściowa – mówiła, że pojechałam, a pieniędzy nie ma. Potem dołączył mąż – albo wracam, albo się rozwodzimy.

Szczerze mówiąc, ucieszyłam się z takiego postawienia sprawy. Dzieci były już dorosłe, ja miałam dopiero 43 lata, byłam w nowym kraju, gdzie mogłam dobrze zarobić, więc rozwód wcale nie był dla mnie najgorszą opcją.

Ale pojawił się inny problem – mąż i jego matka nastawili dzieci przeciwko mnie, więc nie chciały się ze mną kontaktować. Nawet na ich wesela nie przyjechałam.

Nie było mnie w domu przez 10 lat. W Szwecji zrozumiałam jedno – nikt ci nie pomoże, jeśli sama sobie nie pomożesz. Dlatego postanowiłam najpierw kupić dom dla siebie, żeby mieć gdzie mieszkać po powrocie, a potem – w miarę możliwości – pomagać dzieciom.

Zrobiłam wszystko zgodnie z planem – wróciłam do domu, kupiłam sobie dom, a potem znów wyjechałam do Szwecji, żeby trochę pomóc dzieciom.

Wszystkie zarobione pieniądze dzieliłam na cztery części: jedną zostawiałam sobie, a trzy pozostałe równo rozdzielałam między synów i wysyłałam im. Ale to nie poprawiło naszych relacji – nadal stali po stronie ojca i uważali, że zachowałam się egoistycznie.

Na mój jubileusz nawet do mnie nie zadzwonili. Było mi bardzo przykro – o moich urodzinach zapomnieli, ale na pewno zadzwonią pod koniec miesiąca i zapytają, gdzie są pieniądze, bo co miesiąc wysyłam każdemu z nich po 750 euro. To może nie są wielkie pieniądze, ale zawsze coś.

– Przestań im pomagać, teraz i tak tego nie docenią – radzi przyjaciółka.

A ja nie potrafię, bo nadal czuję się winna.

A jakie jest wasze zdanie? Czy naprawdę jestem w czymś winna? Przecież sama nie miałam łatwego życia i po prostu próbowałam je sobie poprawić, nikomu nic złego nie zrobiłam.