Razem z mężem chcemy kupić mieszkanie, ale cała jego pensja regularnie trafia do jego mamy. Teściowa, zamiast pomóc nam stanąć na nogi, co miesiąc prosi o pieniądze, a Marek nie potrafi jej odmówić. To mój drugi związek i coraz częściej zastanawiam się, czy warto tak dalej żyć.
Mam 35 lat i mój drugi związek wisi na włosku. Za pierwszym razem wyszłam za mąż, urodziłam córkę, wszystko zapowiadało się dobrze. Ale mieszkaliśmy z teściową, panią Marią. Była całkiem w porządku, ale uważała, że tylko ona ma prawo rządzić w domu. Nie mogłam podjąć żadnej decyzji bez jej zgody – nawet nie mogłam zrobić remontu czy wymienić mebli w naszym pokoju.
Dałabym radę to znieść, gdyby nie zdrada męża. Teściowa powiedziała wtedy: „Zrób, jak uważasz”. No to zrobiłam – rozwiodłam się. Odeszłam po 10 latach małżeństwa, wynajęłam mieszkanie, znalazłam dobrą pracę i zaczęłam zarabiać całkiem nieźle. A potem poznałam Marka.
Marek, tak jak ja, był już po rozwodzie. Z poprzedniego związku ma syna. Pobraliśmy się, bo uznaliśmy, że we dwoje łatwiej budować życie niż samemu. I choć jego mama z nami nie mieszka, jej wpływ na nasze życie jest ogromny.
Jesteśmy razem od dwóch lat. Zaczynamy wszystko od zera. Marek płaci alimenty i regularnie zabiera syna na weekendy – co mi absolutnie nie przeszkadza, bo uważam, że dzieci są najważniejsze.
Pracujemy bardzo dużo. Oboje mamy wymagające, stresujące zajęcia. Wiemy, że czas leci, a trzeba w końcu kupić własne mieszkanie. Na razie wynajmujemy coś skromnego. Trzeba też zapewnić przyszłość dzieciom. Marzę też o wspólnym dziecku, ale na to wszystko potrzeba pieniędzy.
A jego mama dokładnie wie, ile zarabia, i regularnie – miesiąc w miesiąc, od dwóch lat – wyciąga od niego pieniądze. Zamiast nas wspierać, drenuje jego kieszeń. Przez to nie jesteśmy w stanie nawet odłożyć na wkład własny. Ja już mam dość życia „za dwóch”.
Niedawno była taka sytuacja: dzwoni teściowa i mówi, że trzeba pomóc bratu – jej drugiemu synowi – bo ma problemy zdrowotne. Bratu, który nigdy w niczym nie pomagał – ani jej, ani Markowi. Ale mój mąż znów daje pieniądze. Zapożycza się, a my żyjemy z mojej wypłaty. Swoją przeznacza na spłatę długu.
Kiedy tylko oddał te pieniądze – teściowa zaczęła robić remont. I znów poprosiła o wsparcie. Marek oczywiście nie odmówił.
Gdy remont się skończył – przypomniała sobie, że trzeba postawić pomnik ojcu Marka. Wcześniej o tym nie wspominała, bo przecież remont był ważniejszy. No i co? Pomnik został postawiony – kosztowny, jak się domyślacie.
Przez całe dwa lata nie widziałam w całości pensji mojego męża. Dostaję od niego tylko ochłapy – wszystko inne trafia do jego mamy. A przecież zarabiamy mniej więcej tyle samo. Mam tego dość. Czuję, że wszystko jest na mojej głowie.
Rozumiem, że rodzicom trzeba pomagać – ale nie kosztem własnego życia. Coraz częściej myślę, czy ja w ogóle chcę być w takiej rodzinie. Co z tego będę miała? Przecież pani Maria ma zawsze jakiś „ważny powód”, żeby poprosić o pieniądze – i mój mąż ciągle pokazuje, że nie potrafi powiedzieć mamie „nie”.
