Rodzice mojego męża mają dwie wolne mieszkania, ale nie chcą nam żadnego udostępnić, więc jesteśmy zmuszeni wynajmować. Nigdy bym nie pomyślała, że moi teściowie okażą się tacy zachłanni — przecież mój mąż jest ich jedynym synem

Wczoraj spotkałam dawną znajomą i po rozmowie z nią zrozumiałam, że temat mieszkania potrafi naprawdę zaważyć na małżeństwie.

— W życiu bym nie przypuszczała, że moi teściowie wyjdą na takich skąpców! — oburzała się znajoma, Jarosława. Wyszła niedawno drugi raz za mąż, a znowu wszystko idzie nie po jej myśli.

— Ale co się stało? — zapytałam.

— Mieszkają w dużym, trzypokojowym mieszkaniu blisko centrum, a oprócz tego mają jeszcze dwie kawalerki, które wynajmują.

— No to świetnie, masz szczęście! O co więc chodzi? — zdziwiłam się.

— Jak to o co? Mają dwa mieszkania wolne, a ani razu nie zaproponowali nam z Bogdanem, żebyśmy się tam wprowadzili. Wiedzą przecież, że płacimy za wynajem! — żaliła się.

— A twoi teściowie pracują?

— Nie, oboje są na emeryturze.

— No to jeśli nie pracują, to żyją z tych wynajmowanych mieszkań. Chyba nie uważasz, że mają oddać wam mieszkanie kosztem własnego utrzymania? — spytałam spokojnie.

— Mają DWIE kawalerki. Jedną mogliby zostawić sobie, a drugą dać nam. Przecież to dla ich jedynego syna! — upierała się Jarosława.

Nie docierało do niej, że mąż i tak odziedziczy te mieszkania w przyszłości — jako jedyne dziecko.

Pożegnałyśmy się, a ja długo myślałam o tym, co powiedziała. Niestety, u nas to dość powszechne — dorośli ludzie próbują dzielić cudze rzeczy, do których nie mają żadnych praw. Może to echo dawnych czasów, może zwykłe wygodnictwo. Wiele osób uważa, że skoro „ktoś ma”, to „powinien się podzielić”. Sama myśl, że trzeba płacić za wynajem, kiedy gdzieś obok stoi wolne mieszkanie, wydaje się im absurdem.

A przecież nie przyjdzie im do głowy, że ci „bogaci teściowie” całe życie ciężko pracowali na to, co mają. I że mają pełne prawo korzystać ze swojego majątku tak, jak chcą — również nie dzieląc się nim z dorosłymi dziećmi.

Może planują te mieszkania kiedyś przepisać wnukom — to też sensowne. A póki żyją, chcą mieć stabilność i nie musieć prosić dzieci o pomoc. Mają do tego święte prawo.

Poza tym — dlaczego Jarosława uważa, że to akurat rodzice męża mają im pomagać? Przecież ona też ma rodziców. Sprawiedliwie byłoby, gdyby obie strony dawały równo.

Ja sama mieszkam z mężem i dwójką dzieci w mieszkaniu, na które zapracowaliśmy własnymi rękami — wyjechaliśmy kiedyś na dwa lata za granicę. To nasze jedyne własne cztery kąty. Mamy dwóch synów. I czasem zastanawiam się… czy oni, albo ich przyszłe żony, też będą kiedyś uważać, że „coś im się należy”?