„Słuchaj mamy. Ale żyj osobno” – to świetny i pouczający artykuł
Artykuł-refleksja psychologa-praktyka o znaczeniu tworzenia własnego systemu wartości. Nie przeciwstawiając się lekcjom rodziców, ale raczej wykorzystując je do ukształtowania osobistego światopoglądu i dostosowania do współczesnych realiów.
W pewnym sensie każda rodzina to jak mała, dobrze zorganizowana Anglia z własnymi tradycjami. Mogą one dotyczyć związków, sposobu wypoczynku, prowadzenia domu… Takie zasady, przekazywane z pokolenia na pokolenie, ułatwiają życie. Jednakże, należy spojrzeć na tradycje przez pryzmat nowoczesności.
Moja mama zawsze powtarzała, że mięso należy posolić pod koniec gotowania, okna należy myć dwa razy w roku, a męża nie zostawia się samego z najlepszym przyjacielem. Nauczyła mnie przecinać krążki kiełbasy na pół przed smażeniem, jeść zupy zawsze na obiad i co najważniejsze dotrzymywać obietnic. Do dziś, choć nie jestem najposłuszniejszą córką na świecie, staram się przestrzegać tych zasad i akceptuję je jako część siebie.
Zasadniczo nie ulegam kuszeniu, aby odrzucić tradycje związane z zupami, myciem okien czy dotrzymywaniem obietnic. W końcu, to one czynią mnie kompletną osobą, a nasze relacje z matką są silne. To są tradycje. Dzięki nim mama przekazała mi wartości, które uczyniły jej życie wygodniejszym i bezpieczniejszym. A robiła to z miłości do mnie.
Jednakże, moja mama również odziedziczyła tradycje od swojej matki, takie jak przędzenie wełny, opieka nad mężem alkoholikiem i manipulowanie otaczającymi ją chorobami. Zważywszy na to, że moja mama nie używa tych tradycji, a jej umiejętności społeczne i mój tata są w porządku, musi sama wypracować umiejętności behawioralne, które są bardziej przydatne w jej rzeczywistej sytuacji niż doświadczenia jej przodków. Ja też muszę to zrobić.
Na przykład, tworzę tradycje niezależnej działalności literackiej lub zatrudniam fachowców do napraw. Moja rodzina nie wie, jak to robić, i nie powinni uczyć mnie wszystkiego, co może się kiedyś przydać. W przeciwnym razie, moje życie byłoby wierną kopią ich życia, co jest niemożliwe. To właśnie polega na tworzeniu kopii i na tym polega znaczenie każdej tradycji: rób to, co robili Twoi przodkowie, a nie popełnisz błędu.
Trening, który pozytywnie wpływa na przetrwanie, nie zawsze ma uzasadnienie w rzeczywistości, ponieważ rzeczywistość się zmienia. Stare umiejętności mogą okazać się niepotrzebne, bezużyteczne, a nawet szkodliwe. Dlatego tradycje mogą być funkcjonalne lub dysfunkcyjne.
Funkcjonalne tradycje spełniają swoją bezpośrednią funkcję: przystosowanie przyszłych pokoleń do życia i przetrwania w najlepszy możliwy sposób. Na terenach wiejskich mogą to być tradycje związane z opieką nad bydłem, pracą w polu oraz łączeniem rodziny w jedną wielką wspólnotę robotniczą. Jest to funkcjonalne, ponieważ im więcej osób w rodzinie, tym więcej pracy będą wykonywać, a tym lepsze będzie ich życie, które zależy od wyników tej pracy.
Jednak w mieście te same umiejętności okazują się dysfunkcyjne: duża rodzina w małym mieszkaniu nie będzie efektywną jednostką roboczą, a stanie się zgrają ludzi, którzy nie darzą się sympatią. W realiach dużego miasta izolacja jest skuteczna. Tak samo dzieje się z każdą inną tradycją.
Tradycja stworzona w pewnych warunkach, której celem było lepsze przystosowanie się do środowiska, przestaje działać w innych okolicznościach. Na przykład, tradycje pozostałe po czasach niedostatku są dziś wyraźnie widoczne i mogą być dysfunkcyjne. Gromadzenie w stylu “nie wyrzucaj, ale nagle się kiedyś przyda” może być uważane za dobrą rzecz. Trzymamy się złego lekarza, jakby nie było innych, pozostajemy wierni określonej marce towarów (z tego samego powodu), chodzimy do złego klubu sportowego (z zupełnie niezrozumiałych powodów). Dokonujemy tego wyboru bez zastanowienia – po prostu dlatego, że tak nas uczono, takie tradycje przekazywano, a mama zawsze mówiła…
Dzięki rodzinnym tradycjom nasze życie może być zarówno lepsze, jak i gorsze. Aby ocenić przekazane nam umiejętności i zrozumieć, czy warto pozostawić je w niezmienionej formie we własnym życiu, potrzebny jest proces nazywany „świadomością introjekcji”. Introjekcja to to, co jest nam komunikowane jako prawda i to, co my, jako dzieci, postrzegamy jako prawdę.
Trawa jest zielona, niebo jest niebieskie, a w życiu trzeba mieć się na baczności i nikomu nie ufać: wszystkie te stwierdzenia, które słyszymy od naszych ukochanych rodziców, stają się dla nas absolutną prawdą.
Tak zaczynamy żyć – dopóki nie zrozumiemy, że zdanie „Ziemia kręci się wokół Słońca” i zdanie „Jeśli dwa razy dziennie nie będziesz sprzątać toalety, zostawi Cię mąż” mają taką samą wartość w naszych głowach. Do zauważenia tych nieskutecznych przekonań potrzebna jest tzw. „monada”, czyli doświadczenie życia poza rodziną.
To niezależne życie, w którym mamy okazję zrozumieć, czy naprawdę konieczne jest codzienne przygotowywanie trzydaniowych obiadów, czy lubimy nie ufać nikomu, czy godzimy się na całe życie w otoczeniu dwóch psów i trzech kotów, czy te zmartwienia nas obciążają. Nazywa się to świadomością introjekcji. Konieczna jest ponowna ocena zasad i tradycji wyniesionych z rodziny rodzicielskiej w celu skorygowania zbędnych postaw.
W końcu każdy z nas jest odpowiedzialny za tworzenie nowych, bardziej użytecznych wzorców zachowań i przekazywanie ich swoim dzieciom w postaci tradycji – i przy ich pomocy tworzenie własnej, silnej i szczęśliwej rodziny. Więc słuchajmy naszych rodziców, ale mieszkajmy osobno.
