Sobota u teściowej: historia z mojej rodziny

Mąż z dziećmi wrócił z domu teściowej po półtorej godzinie. Jak podejrzewałam, coś tam się działo.

Sobota w naszej rodzinie to „dzień teściowej”. Tak jest już od roku. Nawet kiedy urodziłam drugie dziecko, teściowa nie wykazywała zbyt dużego zainteresowania wnukami. Raz w miesiącu przychodziła, dawała im drobne prezenty, spędzała godzinę lub dwie i wychodziła.

Moje córki, oczywiście, nie rozpoznawały jej. Starsza córka, kiedy zaczęła mówić, nazywała moją mamę babcią. Nic dziwnego, bo moja mama często mi pomagała — cztery dni w tygodniu była u nas w domu. Moje dziewczynki są jeszcze małe, więc trudno jest mi samej wszystko ogarnąć. Ale teściowej to nie interesuje. Żyje swoim życiem.

Pewnego dnia zauważyła, że moja starsza córka nie nazywa jej babcią i że dziewczynki ciągle kręcą się przy mojej mamie. Teściowa stwierdziła, że za mało się spotykamy, i wyznaczyła sobotę jako dzień naszych wizyt. Przy czym te wizyty miały odbywać się u niej w domu, bo rzekomo niewygodnie jej przesiadywać u nas.

Pierwszy raz wysłałam męża z dziećmi do teściowej. Po półtorej godziny wrócili. Mąż powiedział, że po prostu się zmęczyli. Później dowiedziałam się prawdziwego powodu.

Tydzień później spakowałam dzieci i poszłam z nimi do teściowej. Pomyślałam, że może uda mi się zostawić je na dwie-trzy godziny i pójść na manicure. Ale nic z tego. Teściowa przywitała nas, wręczyła dzieciom prezenty, które wcześniej kupiła — i na tym koniec. Usiadła w swoim fotelu i wydawała dzieciom polecenia, jak mają się bawić, którym kredką rysować. A dzieci, jeszcze małe, nie do końca rozumiały, co im mówi.

W efekcie musiałam siedzieć z nimi i bawić się przed teściową, jak aktorka w teatrze.

Okazało się też, że mam gotować. Teściowa nie wiedziała, co mogą jeść dzieci, a czego nie. Wróciliśmy do domu wykończeni. Myślałam, że to był jednorazowy przypadek. Ale nie. Co tydzień chodzimy tam i robimy to samo.

Teraz zawsze biorę ze sobą jedzenie, żeby tam nie gotować. Gdy mówię mężowi, że wolę zostać w domu, bo tak mniej się męczę, on protestuje. Twierdzi, że nie można odsuwać dzieci od babci. Więc co tydzień jeżdżę tam i udaję, że wszystko jest w porządku. Nie chcę psuć relacji z teściową, ale czy to nie jest nienormalne?