Synowa zatrudniła dla wnuka nianię, tylko po to, bym nie miała możliwości się z nim spotykać
Syn jest żonaty, mój wnuczek ma 3,5 roku. Synowa wróciła do pracy, a mały poszedł do przedszkola. Chociaż jestem już na emeryturze, nadal pracuję. Jestem księgową, obsługuję kilka firm i robię raporty, gdy jest to konieczne. Dzięki temu mam elastyczny grafik i mogę dostosować godziny pracy do swoich potrzeb.
Zaproponowałam, że będę odbierać dziecko z przedszkola, ponieważ syn i synowa pracują daleko. Synowa do 18:00, a syn może wracać do domu między 20:00 a 21:00, ponieważ ma pracę ze zmianowym harmonogramem. Po zaoferowaniu pomocy, dowiedziałam się, że synowa zatrudniła kobietę, która odbiera wnuczka z przedszkola i zajmuje się nim do jej powrotu. W ładną pogodę idą na spacery, a gdy jest brzydko – kobieta zabiera chłopca do domu i bawi się z nim.
Nie rozumiem, po co? Przecież mogę pomóc. Zbulwersowało mnie to rozwiązanie. Synowa powiedziała, że łatwiej jej zapłacić, niż kogoś prosić. Ale ja nie oczekiwałam prośby, sama zaproponowałam pomoc. Nie da się dogodzić synowej. Jeśli pytam, co podarować, odpowiada, że niczego nie potrzebują. Jeśli pytam, dokąd mogę zabrać wnuka na spacer, mówi, że sami pójdą. Jakie to podejście?
W weekendy nie ma szans na spotkanie: albo wyjechali gdzieś, albo wnuczek ma zajęcia w klubach rozwojowych, albo czas na drzemkę. Powiedziałam synowi, że to mnie rani. Odpowiedział: „Co ci szkodzi? Żyj i ciesz się. Niczego nam od nikogo nie trzeba, radzimy sobie sami. A z powodu twojej nudy nie będę psuł relacji z żoną”. Mówi, że powinnam znaleźć sobie mężczyznę lub podjąć stałą pracę z zespołem, jeśli nudzi mi się życie.
Taka polityka u synowej: nie przyjmować niczego, by nie być nikomu dłużnym. I synowi też to wpoili, że tak trzeba żyć. Czasem proszę go, by odwiózł mnie z działki. Przez całą drogę do domu „pra mi mózg”, mówiąc, że ma mnóstwo pracy, a ja nie powinnam jeździć na działkę, jeśli potem nie mam siły wracać do domu. Oferuję im świeże warzywa z działki – synowa odmawia. Mówi, że mają wszystko.
Nie mam męża, więc oni są jedyną rodziną. Synowa jest dominująca, syn jakby był „pod pantoflem”. Jej rodzina jest zamożna, ma kontakty. Oczywiście jestem wdzięczna, że pomogli synowi znaleźć świetną pracę. Dla prowincji zarabia bardzo dobrze, ale ani razu nie zaproponował mi finansowej pomocy. Sam staram się radzić, ale ważna jest troska. Tylko wytyka mi, że niczego mu w życiu nie dałam.
Raz usłyszałam od niego takie przykre słowa, płakałam tydzień. Powiedział, że powinienem modlić się za synową i jej rodziców, bo przyjęli go – biedaka do rodziny i uwierzyli w jego szczerość. Uważa, że jest winien teściom „do grobowej deski”. Oni zrobili z niego człowieka. Byłam w szoku. Jakie ubóstwo? Czy kiedykolwiek chodził głodny czy nagi? Żyliśmy jak normalna, przeciętna rodzina, po prostu bez luksusów. Tak go nastawili przeciwko mnie.
Zapytałam go: “A kim ja dla ciebie jestem?” Odpowiedź była jakaś niejasna. Powiedział, żeby nie zadawać głupich pytań. Przez cały urlop macierzyński synowa ani razu mnie nie poprosiła, żeby zajęła się maluchem: albo zabierała go ze sobą, albo zapraszała nianię. Nawet na rozmowę przez telefon nigdy nie ma czasu. Odcięli mnie od syna i wnuka. Co złego mogłabym zrobić dziecku? Czy naprawdę niania jest lepsza niż prawdziwa babcia?
