Tego dnia synowa powiedziała, że sama odprowadzi i odbierze dziecko ze szkoły. Ucieszyłam się, i pojechaliśmy z Mikołajem za miasto. Tam nie było zasięgu. Okazało się jednak, że plany Katarzyny się zmieniły i napisała mi wiadomość, żeby to ja odebrała wnuczkę. Nie odczytałam jej z wiadomych względów i wyszło na to, że dziecko zostało w szkole, dopóki nauczyciele nie zadzwonili do rodziców. Winną całej sytuacji zrobiono mnie – tak bardzo wtedy płakałam, że nie da się opisać słowami, jak bardzo było mi przykro. Mikołaj bardzo mnie pocieszał, mówił, że jestem zbyt dobra dla swoich dzieci, dlatego weszli mi na głowę. Ale i to minęło. A potem – jakby coś przeczuwał – mój syn oświadczył, że nie stać ich już na opłacanie wynajmu, więc wracają do mnie
– To nie w porządku, mamo. Uwierz mi, jeszcze pożałujesz tej decyzji, bo żadna normalna kobieta nie zamieniłaby dzieci na mężczyznę – mój syn Zenon próbował przemówić mi do rozsądku albo do sumienia.
Słuchałam go i, co dziwne, po raz pierwszy w życiu nie czułam żadnych wyrzutów sumienia.
Zenona zaskoczył fakt, że usłyszał, iż wychodzę za mąż. A mam przecież 57 lat i według niego ludzie w moim wieku powinni szykować się na emeryturę, a nie do nowego życia rodzinnego.
Ale ja już podjęłam decyzję – synowi pomogłam wystarczająco, teraz pora pomyśleć o sobie.
Zenon ożenił się 9 lat temu. Dobrze pamiętam dzień, kiedy przyprowadził do nas do domu Katarzynę.
– Poznaj, mamo, to moja narzeczona – powiedział, gdy tylko otworzyłam mu drzwi.
– No skoro narzeczona, to wejdźcie, wypijemy herbaty – odpowiedziałam.
Przyznam, byłam zaskoczona, bo nie wiedziałam, że mój syn spotyka się z kimś na poważnie. Ale wieść o ślubie mnie ucieszyła. Dziewczyna na pierwszy rzut oka wydała mi się całkiem sympatyczna.
– Mamo, czy moglibyśmy na początku pomieszkać u ciebie? U rodziców Kasi nie ma miejsca, ich mieszkanie też jest dwupokojowe, a Kasia ma jeszcze młodszych braci – bliźniaków. A ty mieszkasz sama. Przyjmiesz nas, mamo? – błagał syn.
Która matka nie pomoże swojemu dziecku? Przyjęłam ich, oddałam im większy pokój, a sama przeniosłam się do mniejszego. Byłam pewna, że się dogadamy, a młodzi szybciej uzbierają na swoje mieszkanie.
Tyle że nie mogli odkładać, bo nie mieli z czego. Zenon nie miał stałej pracy, imał się dorywczych zajęć, a Katarzyna nigdzie nie pracowała – siedziała w domu i spała do południa.
W domu nie pomagała mi w ogóle, nawet po sobie nie zmywała naczyń. Myślałam, że czuje się nieswojo w obcym domu, więc dałam jej czas, żeby się przyzwyczaiła.
Ale mijały miesiące i nic się nie zmieniało. Pewnego razu Kasia wyszła z pokoju koło południa – dopiero się obudziła. Miała w rękach kilka brudnych filiżanek po kawie. Włożyła je do zlewu i już chciała wracać do pokoju, ale ją zatrzymałam.
– Katarzyno, a kto za ciebie pozmywa? Nie jestem waszą służącą – powiedziałam z wyrzutem, bo miałam już tego dość.
Synowa wróciła i umyła te filiżanki, a potem zamknęła się w swoim pokoju. Nie wiem, co nagadała Zenonowi, ale kiedy wrócił z pracy, oświadczył, że wyprowadzają się ode mnie.
– Jakieś tam brudne filiżanki są dla ciebie ważniejsze niż własne dzieci? Kasia miała rację – mówiła, że cię od początku nie lubiła, ale jej nie wierzyłem – powiedział mi na pożegnanie.
Odeszli bez słowa pożegnania. Kasia jeszcze tak głośno, żebym usłyszała, powiedziała do Zenona: „A ty mówiłeś, że twoja mama to dobra i miła kobieta, a ta serdeczna osoba właśnie wyrzuca nas na ulicę”.
Nie zatrzymywałam ich, ale było mi bardzo przykro. Jednocześnie wiedziałam, że tak dalej być nie może.
Przepłakałam całą noc, czułam się najgorszą matką na świecie. Potem zaczęłam się uspokajać. Zenon nie dzwonił, a na moje telefony nie odpowiadał.
Jednak nie minął nawet miesiąc, a sam się odezwał, przeprosił, przyznał, że i oni nie byli bez winy, i zapytał, czy mogą wrócić do mnie.
Tak się ucieszyłam, że od razu się zgodziłam. Synowa zachowywała się, jakby nic się nie stało – zmywała już sama i nawet zaczęła mówić do mnie „mamo”.
Z czasem zaczęłyśmy się docierać i było mniej spięć. Potem młodzi oznajmili, że spodziewają się dziecka.
Kiedy urodziła się wnuczka, byłam najszczęśliwsza na świecie. I synowa to wykorzystała – wstawili mi łóżeczko do pokoju i to ja miałam w nocy wstawać do dziecka.
– Zenek rano idzie do pracy, musi się wyspać – mówiła Katarzyna. – A pani co, trudno do dziecka wstać?
Nie było mi trudno, ale też nie było łatwo. Swoje noce już niedosypiałam, gdy wychowywałam syna. Ale znów nie protestowałam i się zgodziłam. Mogę więc z czystym sumieniem powiedzieć, że to ja wychowałam wnuczkę – to ja nie spałam po nocach, ja chodziłam z nią na plac zabaw i do przedszkola.
Niedawno wnuczka poszła do pierwszej klasy.
– Dziecko potrzebuje własnego pokoju, więc się wyprowadzamy na wynajem – oznajmiła mi synowa.
Zrobiło mi się trochę smutno, głównie dlatego, że rzadziej będę widywać wnuczkę, ale rozumiałam, że nie możemy mieszkać razem wiecznie.
Kiedy się wyprowadzili, początkowo było mi bardzo smutno – przywykłam do hałasu, a tu nagle cisza, nie miałam z kim porozmawiać. Ale synowa dała mi zadanie – odprowadzać wnuczkę do szkoły i odbierać ją, więc miałam jakąś radość, chociaż nie było łatwo codziennie przez trzy dzielnice jechać, by zdążyć na 8 rano.
Pewnego razu, czekając na wnuczkę na szkolnym podwórku, zagadałam z mężczyzną – okazało się, że to dziadek innej pierwszoklasistki. Od tej pory często się widywaliśmy, poznaliśmy bliżej, a nawet chodziliśmy na spacery.
Sama nie wiem, jak to się stało, ale zakochałam się. Okazało się, że z Mikołajem jesteśmy bratnimi duszami – on też od dawna samotny. Zaczęliśmy się potajemnie spotykać.
Pewnego razu wydarzyło się coś przykrego. Tego dnia synowa powiedziała, że sama odprowadzi i odbierze dziecko ze szkoły. Ucieszyłam się i pojechaliśmy z Mikołajem za miasto.
Tam nie było zasięgu. Okazało się, że plany Katarzyny się zmieniły i napisała mi wiadomość, żebym odebrała wnuczkę. Ja jej nie przeczytałam i dziecko zostało w szkole, dopóki nauczyciele nie zadzwonili do rodziców.
Oczywiście winą obarczono mnie – płakałam wtedy tak bardzo, że nie da się tego opisać słowami.
Mikołaj bardzo mnie pocieszał, mówił, że jestem zbyt dobra dla swoich dzieci, dlatego weszli mi na głowę. Ale i to minęło.
I nagle Zenon, jakby coś wyczuł, oświadczył, że nie mogą już płacić za wynajem i wracają do mnie. Zaznaczę, że tym razem mnie nie zapytali – po prostu postawili przed faktem dokonanym.
– Przepraszam, Mikołaju, ale teraz nie będziemy mogli spotykać się u mnie – powiedziałam mu i wyjaśniłam sytuację.
– To znak, że czas coś zmienić! – powiedział Mikołaj.
Tego dnia zaproponował mi, żebyśmy wzięli ślub i zamieszkali razem. Własnego mieszkania Mikołaj nie ma – mieszka teraz z córką, ale ma starą, ale zadbaną działkę za miastem i samochód. Kilka razy tam byliśmy – bardzo mi się tam spodobało. Będziemy razem gospodarzyć.
Zgodziłam się. A synowi odmówiłam. Uważam, że jest już dorosły i powinien sam rozwiązywać swoje problemy, a nie moim kosztem.
Czyż nie mam racji?
