Teściowa nie wytrzymała życia na wsi, o którym tak marzyła, i wprowadziła się do nas

Teraz z żoną żyjemy, oczywiście, trochę lepiej niż za młodu, ale i tak mamy wystarczająco dużo obowiązków.

Córka kończy studia, syn – maturzysta – intensywnie przygotowuje się do egzaminów, chce dostać się na wymarzony kierunek na dobrym uniwersytecie. Wydatków nie brakuje, ale dajemy sobie radę – mamy własne mieszkanie, oboje pracujemy.

I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie mama żony. Moja droga teściowa, Maria. Po śmierci swojej matki (babcia żony zmarła rok temu) coś w niej się zmieniło. Nie mogła już spokojnie mieszkać w swoim dwupokojowym mieszkaniu.

Przy każdej okazji powtarzała nam swoje marzenie – sprzedać mieszkanie i kupić sobie domek na wsi. Doświadczenie życia w domu jednorodzinnym miała żadne – tylko weekendowe pobyty na działce.

Mieli z nieżyjącym już teściem działkę, coś tam sadzili, ale głównie jeździli tam, żeby odpocząć. Kiedy teść ciężko zachorował, musieli sprzedać działkę, żeby opłacić leczenie – ale i tak nie udało się go uratować.

I nagle teściowa zaczęła wzdychać za ziemią i kwiatkami! Znalazła w sobie pasję do ogrodnictwa, choć jej doświadczenie ograniczało się do pielęgnacji kilku rabatek. Ale tu wcale nie chodziło o kwiatki.

Całe życie mieszkała w mieście i kompletnie nie zdawała sobie sprawy, czym jest życie na wsi na stałe. Ja się na wsi wychowałem i wiem jedno – nigdy więcej!

Poza tym, samotna kobieta w podeszłym wieku w domu na wsi?

A ona marzyła jak zaczarowana:

– I dobrze by było, jakby była tam kuchnia kaflowa! Pamiętam, jak u babci w dzieciństwie spałam na piecu…

– Pani Mario, a pani w ogóle umie taki piec obsługiwać? – zapytałem.

– A co tam trudnego? Wrzucić drewno i podpalić!

– No tak… A rano sąsiedzi, pogotowie, policja, bo się pani zaczadziła… Poza tym drewno trzeba kupować. I rąbać, żeby się do pieca zmieściło. Kto będzie rąbał?

– No przecież ty możesz…

No i wszystko jasne. To ja miałem być tym, który będzie opiekować się jej „ukochanym domkiem”. I na pewno nie skończyłoby się tylko na drewnie.

Za swoje stare mieszkanie – parter, peryferie miasta – nie dostała zbyt wiele. Kupiłaby za to nie normalny dom, tylko taki, na jaki ją było stać.

A tam remont pochłonąłby więcej, niż sam dom kosztował. I potem już bez końca: „Ojej, dach przecieka”, „Ojej, piwnicę zalało”, „Ojej, ganek się chwieje, zrób coś, kochany zięciu!”.

A ja nie miałem ani czasu, ani najmniejszej ochoty się tym zajmować. Poza tym, za co miałaby utrzymywać i remontować ten dom? Za swoją emeryturę? Nie rozśmieszałaby mnie nawet. A my i tak mieliśmy mnóstwo wydatków – na dzieci.

Ale teściowa się nie poddawała:

– Na wsi ludzie są tacy mili, tacy serdeczni, zawsze jest z kim porozmawiać! A jaka pogoda, jaka natura, wszystko swoje, rośnie pod oknem…

Niechby spróbowała cokolwiek sama wyhodować, a nie tylko kilka rabatek! A co do tych „serdecznych ludzi” – miałbym jej sporo do powiedzenia, ale przecież i tak by nie słuchała.

Żona próbowała ją przekonać:

– Mamo, poczytaj chociaż w internecie, pooglądaj filmiki, jak ludzie mieszkają na wsi. To nie jest dla ciebie, nie dasz rady…

– A co! Jestem zdrowa! A wam jak będzie dobrze odpoczywać…

No tak, tylko że my oboje woleliśmy bardziej cywilizowane formy odpoczynku.

Nie udało nam się jej przekonać. Uparta jak osioł. Żona w końcu machnęła ręką – to jej mieszkanie, dorosła, samodzielna kobieta, niech robi, co chce. W wieku 60 lat powinna mieć trochę rozsądku.

Sprzedała mieszkanie, kupiła dom na totalnym odludziu. Z piecem.

I zgadnijcie co? Już jesienią zaczęła jej doskwierać samotność w tej wsi z „serdecznymi ludźmi” i kuchnią kaflową.

Bo nie przewidziała, że na wsi poza latem wcale nie jest rajsko. Błoto po kolana, ciemność, a potem śnieg po pas, jeśli się nie odśnieży. A „serdeczni ludzie” okazali się alkoholikami, którzy co chwilę przychodzili pożyczać na butelkę. Z drugiej strony miała głuchą staruszkę.

Do zimy nie wytrzymała.

A że nie miała gdzie wracać, to zjawiła się u nas z walizką.

Do naszego trzypokojowego mieszkania, w którym już mieszkała nasza czwórka. Musieliśmy przenieść dzieci do jednego pokoju – córka lat 20 i syn lat 17. Wszyscy się cisnęli, dom zamienił się w kompletny chaos.

Dorosła, samodzielna kobieta urządziła nam piekło.

Wczoraj skończyła mi się cierpliwość i powiedziałem:

– A co, jeśli wynajmę pani mieszkanie?

Teściowa zaczęła krzyczeć, że chcę ją wyrzucić z domu…

To może ja sam powinienem się wyprowadzić do jej „wymarzonego” domku na wsi?