– To słońce mnie wykańcza! – narzekam do koleżanki naprzeciwko, machając prowizorycznym wachlarzem z gazety. – Nie do wytrzymania

– Nawet nie mów. Nawet klimatyzacja nie pomaga. Czuję się jak ugotowana kiełbasa. Nie wiem, jak jeszcze dajesz radę. A przed nami jeszcze pięć godzin siedzenia.

Ze smutkiem patrzę na elektroniczny zegar na monitorze. Cyfry zmieniają się tak wolno, jakby były zaklęte. W domu mogłyby płynąć tak samo powoli. Wracasz do domu o jedenastej, zjadasz coś, a tu już północ i trzeba iść spać, a rano znów do pracy.

– Ach, trzymam się na słowo honoru, pani Natalko. Szkoda dziewczyn, ich urlopy przepadną, jeśli pójdę na zwolnienie. A przecież zostało już tylko trochę, jeszcze tydzień i urlop, a potem macierzyński.

Myśl o jeszcze jednym tygodniu upałów i pracy wprawia mnie w przygnębienie.

Ostatnie dni przed urlopem zawsze wydają się najtrudniejsze, ciągną się dłużej niż zwykle.

Czuję delikatne kopnięcie w okolicy pępka. Głaszczę to miejsce, gdzie kopnęła mnie córeczka. Tak się z nią zawsze komunikuję. Ona kopie, a ja głaszczę jej piętki przez skórę. Nie mogę uwierzyć, że noszę w sobie mały cud. Tak bardzo chcę ją zobaczyć. Ciekawe, jaka będzie. Już kupiłam śpioszki i pajacyki, różne kolory i rozmiary. Mówią, że niemowlęta szybko rosną. Moja dziewczynka będzie silna. Tyle w niej siły, zupełnie jak u taty.

Myśl o ojcu dziecka momentalnie przegania uśmiech. Nie chcę o nim myśleć ani wspominać. Jeszcze nie wiem, co powiem córce, gdy podrośnie, o tym, gdzie jest jej tata. Ale mam jeszcze czas, coś wymyślę.

– Aniu, już wybrałaś imię dla małej? – pyta starsza kasjerka, pani Natalia.

– Jeszcze nie. Mam dwa warianty: albo Zosia, albo Klara.

Jestem w dobrych stosunkach z panią Natalią. Choć jest ode mnie starsza prawie o dwadzieścia lat, rozmawiamy jak równe sobie. To dobra kobieta, czasem mam wrażenie, że traktuje mnie jak córkę. A ja nie miałabym nic przeciwko takiej mamie. Moja zmarła, gdy miałam dziewięć lat. Zawsze brakowało mi kobiecego ciepła.

Dla swojej córeczki postaram się dać jak najwięcej czułości i miłości, czego mnie brakowało.

– Zosieńka, – powtarza śpiewnie pani Natalia. – Bardzo ładnie brzmi. A nazwisko dasz swoje?

– Tak, – odpowiadam trochę ostro, bo nie lubię rozmawiać o byłym.

– A imię po ojcu?

– Jeszcze nie wiem. Nie chcę dawać jej ani imienia, ani nazwiska po ojcu.

– Wydaje mi się, że tak nie można. Imię po ojcu musi być.

Zosia Konradowna, – powtarzam w myślach. To nawet nieźle brzmi. Może nie powinnam jej pozbawiać choćby tego związku z ojcem.

– Może jednak dam imię po ojcu, – zgadzam się z panią Natalią.

Ale nazwisko będzie moje. Konrad niech daje swoje nazwisko swoim dzieciom. A Zosia będzie moja.

Spokój kończy się, wchodzi nowa fala klientów i w sklepie robi się głośno. Piski skanerów mieszają się z szumem klimatyzatorów i rozmowami klientów. O szóstej trzeba otworzyć kolejną kasę. Ludzie wracają z pracy, kolejki stają się coraz dłuższe, choć wszyscy kasjerzy pracują na pełnych obrotach. Ja też ignoruję burczenie w brzuchu i kopniaki córeczki w pęcherz. Jeśli teraz wstanę od kasy, tylko wzbudzę falę niezadowolenia. Muszę to wytrzymać. Czuję, jak kropla potu spływa mi po skroni. Grube robocze koszule nie pozwalają na dobrą cyrkulację powietrza. Na szczęście są luźne, nie opinają.

Pochylam się trochę do przodu, żeby ocenić długość kolejki. Wydaje się, że się zmniejsza, naliczyłam dziesięć osób. Zniosę to, ale nic więcej. Inaczej ośmieszę się przy kasie. Ostatnio muszę bardzo często biegać do toalety.

Moje oczy przyciąga błysk szkła na słońcu. Maszyny, z brązowym skórzanym paskiem. Bardzo podobne do tych, które nosił Konrad.

– Konrad, weźmy tego misia, – przez hałas dociera do mnie kapryśny głos dziewczyny.

Czuję się, jakby ktoś oblał mnie wrzątkiem. To niemożliwe!

Boże, tylko nie to!

Serce podskakuje i wali mi w skroniach, kiedy widzę znajomą sylwetkę i ręce. Nie mogę ich pomylić z żadnymi innymi.

W kolejce do kasy stoi mój ukochany, a zarazem ten, którego nie chciałam już nigdy więcej zobaczyć.

Im bliżej jest, tym bardziej chcę uciec z kasy. A najbardziej boję się, że zobaczy mój brzuch.

Robi mi się niedobrze. Może powinnam powiedzieć, że źle się czuję?

Ale to tylko przyciągnie więcej uwagi. Poza tym, jeśli wstanę, brzuch stanie się bardziej widoczny, a siedząc, kasa go przynajmniej zasłania.

Może w ogóle mnie nie zauważy? Może po prostu przejdą obok. Patrzę na jego towarzyszkę, od razu widać, że Konrad nie zmienił swoich upodobań. Wciąż te same blondynki, silikonowe piersi trzeciego, a może nawet czwartego rozmiaru. Jeszcze z takim dekoltem, że prawie sięga do pępka.

– Dziękujemy za zakupy! Zapraszamy ponownie! – powtarzam po raz kolejny, do znudzenia wyuczoną frazę.

Jeszcze jedna osoba i Konrad jest bliżej. A ja wyglądam jak jakieś monstrum. Przytyłam dziesięć kilogramów. Policzki jak u chomika, piersi większe niż u tej jego silikonowej lalki. A włosy związane rano w kucyk, i już więcej ich nie czesałam. Tak gorąco, że nie chce się ruszać.

Ojej, już koniec.

Z nerwów robi mi się niedobrze, ale na ucieczkę jest już za późno.

Ale wstyd! Co go tu przywiodło? Taki dżentelmen i szlaja się po niezbyt prestiżowej dzielnicy. Co on w ogóle robi w Warszawie? Myślałam, że mieszka w Krakowie, tam powinien zostać.

– Kotku, chcę jeszcze czekoladę.

Podnoszę wzrok, ciekawa zobaczyć twarz Konrada i jego reakcję na to słodkie „kotku”. Tak jak myślałam, przewrócił oczami. Nawet mnie to rozbawiło. Pewnie to już coś histerycznego.

Taśma przesuwa się, zbliżając towary Konrada i jego dziewczyny.

Alkohol, pluszowy miś i czekolada. Świetny zestaw. Myślę, że nie muszę proponować torebki. Sam to poniesie w rękach.

Biorę butelkę. Przykładam ją do skanera, przełykam, bo chce mi się strasznie pić. Jak na złość, kod kreskowy nie chce się zeskanować, więc muszę wprowadzić go ręcznie. W rękach taka słabość, że wydaje mi się, że zaraz upuszczę butelkę. A córcia, jakby wyczuwała obecność taty, zaczyna szaleć. Brzuch mi się dosłownie rusza.

– Może pani przyspieszyć? – ponagla mnie kapryśna towarzyszka. – To jakaś zamurowana. Mówiłam

ci, kotku, że w tym zadupiu nie ma normalnych sklepów.

W końcu wprowadzam kod, a on znów się nie wczytuje, chyba źle wpisałam cyfrę.

Biorę głęboki oddech, znów wpisuję cyfry po kolei. Tym razem wszystko jest dobrze. No, dzięki Bogu. Przesuwam dalej resztę.

Patrzę na ręce Konrada, trzyma w nich kartę. Łamię wszystkie zasady. Nie podałam kwoty, nie zapytałam o sposób płatności, ale teraz i tak nic bym z siebie nie wydusiła.

I nagle czknięcie.

Rzucam szybkie spojrzenie na Konrada, żeby sprawdzić, czy zauważył. I napotykam jego spojrzenie, zielone oczy patrzą uważnie.

Czas jakby zatrzymuje się na chwilę. A w głowie przelatuje wspomnienie naszej ostatniej rozmowy. Jak się pokłóciliśmy, a on powiedział, że nigdy się ze mną nie ożeni.

– Proszę już nabić nam zakupy. Ile można wpatrywać się w mojego męża?

– Męża? – dławię się z żalu.

Mnie powiedział, że nigdy się nie ożeni, a minęło ledwie pół roku, i już jest żonaty.

– Proszę przyłożyć kartę, – szepczę, bo nie jestem w stanie powiedzieć głośniej. Gardło mam zaciśnięte jak w żelaznym uścisku.

Boli i jest mi przykro, ale nie mogę pozwolić sobie na płacz przy kasie.

Konrad przykłada kartę, terminal piszczy, zatwierdzając płatność. Podaję mu milcząco paragon. I odwracam się do kolejnego klienta. Skasowuję produkty następnego mężczyzny.

Ręce pracują mechanicznie, skanuję towar, przyjmuję płatność, pakuję zakupy, dziękuję automatycznie. Jakby ze mnie została tylko skorupa, a w środku była ogromna rana. Pewnie byłoby mi łatwiej zaakceptować jego podejście do życia, gdyby się go trzymał, ale on się ożenił.

Ożenił się! Co za drań!

– Aniu, wszystko w porządku? Może powinnaś odpocząć? – pyta mnie pani Natalia.

Kiwam głową i zrywam się z miejsca. Tak szybko, jak mogę, idę do pomieszczenia socjalnego, do toalety. I zamykam się tam na pół godziny.

Myślałam, że już wypłakałam wszystkie łzy po Konradzie, ale teraz trzęsę się od szlochu. Gryzę pięść, żeby nie wyć. A i tak łkania przenikają przez ciszę. Po pół godzinie dziewczyny z pracy zaczynają podchodzić do drzwi i próbują mnie nakłonić do wyjścia.

– Aniu, powiedz chociaż, co się stało?

– Ktoś cię zranił?

– Ktoś z klientów coś powiedział?

Dziewczyny próbują dowiedzieć się, co się stało. Mamy świetny zespół, dziewczyny zawsze się wspierają. Dopiero gdy przychodzi pani Natalia, wychodzę z toalety. Ona już wie, co się stało, zrozumiała wszystko bez słów.

– Dziewczyny, do pracy! Dajcie Ani chwilę na uspokojenie się, – pani Natalia rozgania wszystkich.

Przytula mnie, a ja wtulam się w jej ramię.

– Moja droga, dlaczego tak się nim przejmujesz? Powinnaś myśleć o maleństwie. Ono nie wytrzyma twoich łez i urodzi się przedwcześnie.

– Wiem, wiem. Po prostu on…

– Rozumiem, kochanie. Widziałam go, stał i patrzył na ciebie, nie odrywał oczu. Gdybym nie znała twojej historii, pomyślałabym, że jest bardzo zakochany.

– On nikogo nie kocha, tylko siebie.

– Więc czemu płaczesz? Bóg cię od niego uchronił. Męczyłabyś się z nim całe życie. Powinnaś się cieszyć.

– Cieszę się. Po prostu… po prostu jest mi przykro. Mówił, że nigdy się nie ożeni, a jednak się ożenił. Ta lalka nazwała go mężem, – kolejna fala łez, nie mogę się powstrzymać. Dusza jakby pękała na kawałki.

– Dobrze, przestań płakać. Już jest mniej ludzi. Ubieraj się i idź do domu. Sama dojdziesz, czy zadzwonić po kogoś?

– Dojdę. To takie niezręczne.

– Nic się nie martw. Już piąty dzień pracujesz bez przerwy. Więc zbieraj się i idź.

– Dziękuję pani bardzo, pani Natalio, – mamroczę, szlochając. – Z całego serca dziękuję.

Kiwa głową i wychodzi z szatni. A ja powoli zaczynam się przebierać.

Opłukuję twarz, patrzę w lustro. Nos opuchnięty, na brwiach i policzkach czerwone plamy. Tak zawsze wygląda, gdy płaczę. Wstyd mi wychodzić z szatni. Wszyscy od razu zrozumieją, że płakałam. Jeszcze kilka minut przykładam zimne dłonie do oczu, żeby trochę zmniejszyć opuchliznę. Ale tej „urody” tak łatwo się nie pozbędę.

Idę tak, – decyduję.

Wychodzę z pomieszczenia socjalnego. Pochylam głowę tak nisko, jak to możliwe, żeby nikt nie widział mojej twarzy. Idę do wyjścia i szybkim krokiem przemierzam cały sklep, a przy wyjściu wpadam na czyjąś pierś.

– Ojej, przepraszam, – bąkam przepraszająco, chcę się wymknąć, ale zawadzam przez brzuch. Moja ręka zostaje złapana przez męską dłoń. Podnoszę głowę. Przede mną znowu stoi Konrad.

– Co tu robisz? – pytam zdezorientowana.

– Czekałem na ciebie.