W niedzielę, o dziewiątej wieczorem, zadzwoniła do mnie mama mojego byłego męża. Nie odebrałam. Pomyślałam, że nie chcę psuć sobie nastroju przed snem
Jestem rozwiedziona od ponad roku — ani on, ani jego matka nie interesują się dziećmi. Jakby w ogóle ich nie mieli.
Nie wiem, jak mam się wobec niej zachowywać. Nie widziała swoich wnuków od ośmiu miesięcy. Nie dzwoni, nie pisze, nie odwiedza. A przecież mieszkamy w tym samym mieście, zaledwie kilka kilometrów od siebie.
Nie potrzebuję jej wizyt — ale boli mnie to, jak całkowicie zignorowała moje dzieci. Czym zawiniły? Dlaczego udaje, że nie istnieją?
Nie przyjechała nawet na urodziny mojej córki. Całe lato spędziła na wsi, budując sobie domek i mieszkając tam ze starszym wnukiem. Kupiła mu rower, tak po prostu. A mojej córce nawet nie złożyła życzeń.
Było mi przykro. W środku aż się gotowało. Czasem wyobrażałam sobie, że znów pojawia się bez zapowiedzi — jak to ma w zwyczaju — dzwoni do domofonu, a ja odpowiadam:
„Przez osiem miesięcy nie znalazłaś czasu, żeby zadzwonić, a teraz mamy swoje plany. Nie spodziewamy się gości.”
Nie wierzyłam, że tak się stanie, ale ta myśl trochę mnie uspokajała. I właśnie wczoraj — niedziela, dziewiąta wieczorem — znowu dzwoni. Nie odebrałam. Nie chciałam się denerwować. Przez chwilę pomyślałam: „Może coś się stało?”.
Sprawdziłam — mój były mąż był aktywny w komunikatorze pięć minut wcześniej, więc wiedziałam, że nic mu nie jest. Skoro ona dzwoni, to też żyje. Uspokoiłam się.
Ale godzinę później, już po dziesiątej, telefon znów zadzwonił. Po ośmiu miesiącach ciszy! Wzięłam głęboki oddech i odebrałam. Jej głos był zapłakany. Powiedziała, że zmarł ojciec mojego byłego męża. Szczegóły były przykre — nie chcę o nich mówić.
Napisałam do byłego, ale nie odpowiedział. Wysłałam słowa wsparcia i kondolencje. Wiem, że przeżywa, więc nie nalegałam. Wieczorem napisałam też do jego mamy — spytałam, jak się czują. Nie odpisała.
I znów ten sam ból. Po co dzwoniła, jeśli teraz znowu mnie ignoruje?
Zastanawiam się, co będzie dalej. Pewnie kiedyś pojawi się u wnuków — może w weekend, może za tydzień. Ale moja złość za te osiem miesięcy nie minęła. Nie chciałam jej wpuszczać po pierwszym telefonie. A teraz, skoro mają żałobę, nie mam już prawa pokazać swojego żalu.
A jednak czuję go w środku. Ogromny żal — nie za siebie, za dzieci. Bo one, gdy przychodziła raz na kilka miesięcy, zawsze cieszyły się z jej wizyty, nie chowały urazy. A ja… ja nie potrafię.
Nie wiem, jak mam się wobec niej zachowywać. Za każdym razem próbuję być po ludzku — a ona znowu odwraca się plecami.