W sobotę Anna wróciła z pracy do domu i usiadła z rodzicami na kanapie, żeby razem pooglądać telewizję. W wieku czterdziestu lat mogłaby spokojnie pomyśleć o sobie, o swoim życiu, ale rodzice od lat powtarzają jej, że skoro ma dziecko, to o sobie powinna zapomnieć

Anna wychowuje syna sama. Jak się dziś mówi – samotna matka. W akcie urodzenia Kacpra w rubryce „ojciec” widnieje kreska. Mieszkają razem z rodzicami w ich dwupokojowym mieszkaniu. Właściwie od początku Anna wiedziała, że dziecko będzie wychowywać sama. Dobrze, że wtedy rodzice ją wsparli.

– Damy radę! Dzieci to radość! – powiedzieli wtedy.

We troje było łatwiej, nawet przyjemnie. Mama – pedantka i doskonała gospodyni – gotowała dla całej, powiększonej rodziny i dbała o porządek. Tata zajmował się finansami. Tak było od zawsze, jeszcze z czasów dzieciństwa Anny, i nikomu nie przyszło do głowy, żeby to zmieniać.

Kilka razy Anna próbowała coś ugotować albo dorzucić się do domowego budżetu, ale rodzice z uśmiechem ją powstrzymywali.
– No co ty! – oburzał się ojciec. – Żebym ja brał od ciebie „dzieciowe” pieniądze? Nawet nie myśl! – A ty siedź z małym, odpocznij – dodawała mama. – Ja po pracy wszystko zrobię.

Anna nigdy nie mogła zrozumieć innych matek, które spotykała w parku czy na placu zabaw. Narzekały, że są zmęczone, że dzieci dają im w kość. Dziwne – przecież większość z nich miała mężów. A ona, sama, jakoś dawała radę.

Po jakimś czasie wróciła do pracy, a mama zrezygnowała ze swojej, żeby zająć się wnukiem. Przecież nie oddadzą dziecka do żłobka! Tak im było wygodnie. Babcia zajmowała się Kacprem, dziadek przynosił pieniądze, Anna też pracowała – bo przecież samotna matka, która nie pracuje, to brzmi źle. Jej wkład w rodzinny budżet był symboliczny, rodzice nie chcieli od niej nic brać. Czasem kupiła coś „do herbaty”, jakieś ciasto, owoce.

Jedyna kwestia, w której nie mogli dojść do porozumienia, to życie osobiste Anny.
– Mało ci tego, co już było? – mówili zgodnym głosem mama i tata. – Po co ci znowu kłopoty? Zajmij się dzieckiem. On cię cały dzień nie widzi! Jesteś matką, o sobie masz zapomnieć!

Mama dzwoniła do niej po kilka razy dziennie z różnymi pytaniami, i to niby było uzasadnione – przecież opiekowała się jej synem, a różnie mogło się zdarzyć. Więc pytania typu „kiedy wrócisz?”, „kto dzwonił?”, „czemu tak późno?” brzmiały całkiem normalnie. Mama po prostu musiała wiedzieć, o której podać kolację.

Z biegiem lat kontrola stawała się coraz bardziej ścisła. Annę pilnowano tak samo, jak jej dorastającego syna. „Dlaczego nie odebrałaś od razu?”, „Kto to ten nowy znajomy?”, „Co to za Marek w twoim telefonie?” – takie pytania padały codziennie. Mama dopytywała, co można robić czterdzieści minut w sklepie, tata przyjeżdżał po nią z pracy o dziesiątej wieczorem z każdego firmowego spotkania, a oboje byli zgodni, że najlepiej odpoczywa się w domu, w rodzinnej atmosferze.

Za każdym razem, gdy w życiu Anny pojawiał się jakiś mężczyzna – a czasem wystarczyło tylko, że rodzicom się wydawało, że „ktoś jest” – natychmiast mobilizowali wszystkie siły, by ściągnąć córkę z powrotem „do rodziny”.

– Mama znów miała wczoraj pogotowie – powiedziała kiedyś do przyjaciółki. – Pewnie znowu nie uda mi się spotkać z Markiem…
– Twoja mama po prostu chce, żebyś siedziała w domu – westchnęła przyjaciółka.
– I co mam zrobić? – zapytała Anna. – Zostawić mamę samą? Nigdy! Marek zrozumie… Spotkamy się za tydzień, nic się nie stanie.

Marek rozumiał – raz, drugi, dziesiąty. A potem poznał inną kobietę, z mniej „chorowitą” mamą.
– A co tam twój Marek? – zapytali po jakimś czasie rodzice z niewinną miną. – Coś ostatnio o nim nie wspominasz… Widzisz? A my ci od razu mówiliśmy – wszyscy oni tacy sami, córciu.

Dziś Anna już nawet nie próbuje nic zmieniać. Pokornie wraca z pracy do domu, w soboty siedzi z mamą i ogląda seriale. Rodzice mają rację – w domu jest spokojniej, a w czterdziestce szukać mężczyzny to przecież wstyd. Poza tym, kto by chciał cudze dziecko, w dodatku już dorastające?

Anna właściwie już nie żyje – tylko trwa. Jakby miała tyle lat, co jej siedemdziesięcioletni rodzice. Zapomniała o sobie, bo całe życie spłaca swój „córkowski dług”.