Wpuściłam syna z jego żoną, żeby przez jakiś czas pomieszkali w moim mieszkaniu. Ilekroć tam zajrzę, zawsze wracam z ciężkim sercem. Synowa, jak mi się wydaje, w ogóle nie sprząta. Podłogi brudne, łazienka zapuszczona, kuchnia cała w tłuszczu, kafelki w zaciekach. Wczoraj byłam u nich w sprawie, uprzedziłam dzień wcześniej, że przyjdę — nawet nie pomyśleli, żeby trochę ogarnąć. Nie wytrzymałam i zadzwoniłam do teściowej mojego syna, myśląc, że mnie poprze. A ona powiedziała tylko, żebym przestała do nich chodzić

Kiedy syn postanowił się ożenić, nie protestowałam. Dobry chłopak, od razu powiedział, że chce wziąć kredyt na mieszkanie, ale na początek poprosił, żeby mogli trochę pomieszkać w moim — tym, które wynajmowałam. Cóż, miałam wtedy porządnych najemców, spokojnych ludzi, zawsze płacili na czas, ale przecież własnemu dziecku się nie odmawia.

To mieszkanie kosztowało mnie wiele wysiłku — sama na nie zarobiłam, odkładając każdy grosz, rezygnując z wielu rzeczy. Zrobiłam ładny remont, kupiłam meble, sprzęt AGD. Myślałam, że na emeryturze będę je wynajmować i mieć z tego dodatkowy dochód. Wiedziałam, że po dobrych lokatorach trudno będzie znaleźć takich samych, ale chciałam pomóc dzieciom. Pomyślałam — trudno, kilka lat bez czynszu przeżyję, mam jeszcze trochę oszczędności i dorabiam, a potem znów będę wynajmować.

No i wprowadził się syn z żoną. Zbierają pieniądze na własne mieszkanie, więc chciałam im ułatwić start. Ale jak to się mówi — „nie czyń dobra, jeśli nie chcesz żałować”. Sto razy już pożałowałam swojej decyzji.

Mieszkają dopiero dwa lata, a mieszkania nie poznaję. Gdzie nie spojrzę – bałagan. Podłoga brudna, łazienka zapuszczona, kuchnia tłusta, kafelki w smugi. Przytargali jakiegoś kota z ulicy — podrapał tapety, a nową kanapę też zniszczył. W mieszkaniu unosi się nieprzyjemny zapach, śmieci wystawiają na korytarz, jakby ciężko im było znieść je od razu do kontenera.

A przecież synowa na początku zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie — wykształcona, kulturalna dziewczyna z porządnej rodziny. Jej mama — lekarka, w domu zawsze idealny porządek, wszystko lśni. Córka, jak widać, w mamę nie poszła… Nie przypuszczałam, że urządzą mi coś takiego! Po nich pewnie trzeba będzie robić remont.

Wczoraj byłam u nich służbowo, a mimo że zapowiedziałam się z wyprzedzeniem — nawet nie próbowali sprzątać. Wstyd mówić, co tam zastałam. Oczywiście znowu zwróciłam synowej uwagę, ale to nic nie dało. Pierwszy raz to nie był, i pewnie nie ostatni.

Wróciłam do domu i postanowiłam zadzwonić do teściowej syna — może ona przemówi swojej córce do rozsądku. Mamy z nią dobre relacje, widujemy się kilka razy w roku przy okazji świąt czy urodzin, wymieniamy życzenia, drobne prezenty. Myślałam, że mnie zrozumie. A ona na to:
– Oj, ja sama do nich nie chodzę i pani też nie radzę!

Okazało się, że przez dwa lata ani razu nie była u córki — spotykają się w kawiarniach. Powiedziała mi: „To ich dom, niech żyją jak chcą! Jak się będą wyprowadzać, wtedy może pani mieć pretensje.”

Myślałam, że będzie jej wstyd za córkę, ale gdzie tam. „Bałagan? No i co z tego? Teraz młodzi tacy są!” – powiedziała. A ja uważam, że nie wszyscy! Moi wcześniejsi lokatorzy też byli młodzi, a mieszkanie po nich wyglądało jak nowe. Jestem naprawdę rozczarowana i trochę urażona. Liczyłam, że matka spróbuje wpłynąć na swoją córkę.

Łatwo powiedzieć: „niech żyją jak chcą”. Ale niszczą cudze rzeczy, które nie spadły z nieba. Nie swojego im nie żal, bo to nie ich! A potem co? „Zgłosi pani zastrzeżenia”? Teraz i tak nikogo to nie obchodzi, a później będzie jeszcze mniej.

I co mam robić? Skoro już ich wpuściłam do swojego mieszkania, to chyba pozostaje tylko zacisnąć zęby i nie wtrącać się.