Wyszłam za bałaganiarza. Aby zmusić męża do wzięcia prysznica, musiałam codziennie wszczynać kłótnie. A o szczoteczce do zębów to już nawet nie wspomnę
Kiedy jeszcze spotykaliśmy się z moim mężem, zawsze przychodził na randki schludny, pachnący wodą kolońską lub perfumami, w czystych ubraniach. Jakie było moje zdziwienie, gdy po kilku miesiącach naszego małżeństwa na moich oczach zaczął się zmieniać w bałaganiarza.
Słowo „higiena” stało się dla niego obce. Gdy wraca z pracy, od razu kładzie się na kanapie i włącza telewizor. O prysznicu, żeby zmyć z siebie cały pot i brud po całym dniu, nie ma mowy. „Jestem zmęczony. Pójdę jutro” – mówił, ale następnego dnia sytuacja się powtarzała. Kiedyś zapach, jaki od niego się unosił, był tak silny, że musiałam przenieść się spać do innego pokoju, bo odmówił wzięcia kąpieli. Wstyd mi było z nim wychodzić do ludzi, odwiedzać znajomych i zapraszać ich do nas. Każda jego kąpiel kończyła się awanturą. Musiałam niemal siłą zmuszać go do stanięcia pod prysznicem.
A o szczoteczce i paście do zębów już nawet nie wspomnę. Jego uśmiech to przeciwieństwo hollywoodzkiego. Jest mi niedobrze, gdy rano czuję jego oddech. Zastanawiam się, jak wcześniej mogłam tego nie zauważać. Czy on uznał, że skoro jesteśmy małżeństwem, to już nie musi się starać, bo będę to znosić? Myślę, że wkrótce postawię mu ultimatum: albo zacznie dbać o siebie, albo niech szuka sobie innej kobiety.
