„Z własnym jedzeniem na gościnę? Co to za nowości?” – czyli kiedy gościnność przestaje być obowiązkiem

Przez lata wszystkie święta organizowaliśmy w naszym domu w Łodzi. To ja – Aneta – sprzątałam, gotowałam, nakrywałam do stołu, a potem jeszcze krzątałam się między gośćmi, starając się każdemu dogodzić. Bliscy i znajomi przychodzili na gotowe – z pustymi rękami i oczekiwaniami, że będzie „jak zawsze”.

Ale w końcu powiedziałam: dość.


🎉 „Już żadnych imprez u mnie!”

Pewnego dnia ogłosiłam rodzinie mały bunt: koniec świąt w naszym domu, koniec całego tego zamieszania. Jestem zmęczona, przepracowana i nie chcę więcej wydawać pieniędzy na gości, którzy nawet nie zaproponują pomocy czy nie przyniosą ze sobą choćby ciasta.

I wtedy odezwała się teściowa – pani Teresa.
Z łzami w głosie zaczęła opowiadać, jak bardzo brakuje jej wspólnych spotkań. Że te święta to jedyny czas, kiedy wszyscy się widzą. Że nie chce spędzać Nowego Roku samotnie…


🧾 Zamiast tradycyjnego zaproszenia – konkretna propozycja

Nie chciałam być twarda wobec niej – zadzwoniłam więc do szwagierki, Kasi, i zaproponowałam rozwiązanie:

– Zorganizujmy święta wspólnie, dzieląc się obowiązkami i kosztami.

Zapewniłam, że przygotuję salon i zajmę się organizacją przestrzeni, ale oczekuję pomocy przy sprzątaniu i zmywaniu po gościach. Żadnych wyjątków.

Ustaliliśmy, że:

  • owoce, warzywa, przystawki kupujemy z wspólnego budżetu i szykujemy na miejscu,

  • gorące dania, sałatki i zakąski rozdzielamy po równo.

Kasia, jak to ona, od razu zaczęła narzekać, że nie ma czasu gotować. No cóż – byłam gotowa na takie reakcje.


📞 I wtedy zadzwoniła…

Kilka dni później zadzwoniła z informacją:

– Z własnym jedzeniem do kogoś na święta? Co to w ogóle za pomysły?!
Zostaniemy w domu, nie ma sensu się fatygować.

Zaniemówiłam.

– A mama? – zapytałam zdziwiona.
– Złożę jej życzenia przez telefon. Przecież nic się nie stanie.


🤷‍♀️ Rodzinne święta tylko, jeśli wszystko za darmo?

Śmiać mi się chciało przez łzy.
Okazało się, że „rodzinne święta” są ważne tylko wtedy, gdy ktoś inny za nie zapłaci i się napracuje. Gdy trzeba coś od siebie dać – nawet odrobinę – nagle nikomu się nie chce.

Nie zamierzałam jednak zostawić pani Teresy samej.
Zaprosiłam ją do nas. Tylko ją. I jasno dałam do zrozumienia, że jej „ukochana córeczka” sama się wykluczyła – nie chciała się zaangażować nawet dla własnej matki.


❓ Czy postąpiłam słusznie?

Może ktoś powie, że jestem zbyt ostra. Ale po latach poświęceń w imię rodzinnej atmosfery, mam jedno przemyślenie:

👉 Gościnność to nie obowiązek. To gest.
👉 A rodzina, która liczy się tylko wtedy, gdy dajesz „za darmo”, może wcale nie zasługuje na twoje starania.

A Wy? Co sądzicie? Czy taka „wspólna organizacja” świąt to zły pomysł?